Na początek: o przedmiotach nowych i starych

Posiadanie własnej pracowni to był projekt, który nieustannie nosiłam w głowie i marzyłam, żeby wreszcie mieć wystarczająco dużo odwagi, aby go wykonać. I się wykonał. Nie jest to proste zadanie, kiedy ma się już jedną, pełnoetatową pracę, ale pasje, które wywracają życie do góry nogami rządzą się własnymi prawami (a żaden dwunastogodzinny dzień pracy nie jest straszny). Gdybym zresztą miała powiedzieć, w jakim stopniu (poza przymusem nieustannego przemieszczania się z jednego końca miasta na drugi) fakt prowadzenia pracowni zmienił moje życie, to powiedziałabym, że w niewielkim. Plastyka to taka moja szara eminencja, zawsze była obecna i ogromnie się cieszę, że jest teraz źródłem moich dochodów. Byłabym jednak niemądra, gdybym nie przyznała, że pracowanie, spanie i odpoczywanie w jednym pokoju zwyczajnie mi przeszkadzało. Problemem były przedmioty i to, ile miejsca zajmowały.
Pisząc "przedmioty", mam na myśli: pojemniki z pędzlami, ołówkami, kredkami, narzędziami, farby, media, papiery, pudła z rozmaitymi zbierankami... To moje zbieractwo, choć pieczołowicie posegregowane, sprawiło, że nowe pomieszczenie przeznaczone tylko dla nich byłoby najmilszym rozwiązaniem.
Gromadzenie przedmiotów i rozsądne ich zużywanie nie są takimi prostymi sprawami, kiedy żyje się z przeświadczeniem, że wszystko może się przydać. Tak więc Pracownia stała się miejscem, które daje tym przedmiotom drugie życie.
Niespecjalnie lubię rzeczy nowe. Co prawda jest coś intrygującego w zrywaniu świeżego opakowania, ale patrzenie jak stare staje się nowym intryguje bardziej i jest dziwnie satysfakcjonujące. 





Komentarze

Popularne posty